Tekst autorstwa Agnieszki Kawuli
„Niechcący podsłuchałam, jak tata mówił do dziadka: – Po prostu mózg umiera.
Czy Pan rozumie, co to znaczy, że mózg umiera? Ja wiem, że mózg jest w głowie. To taki komputer, który steruje naszym ciałem. Pani w szkole nam to tłumaczyła, ale nie mówiła, że on może umrzeć. I co wtedy?” - Z listów do A.
- Chodźcie, rozbierajcie się. – Anna Sakowicz, pisarka, wita rodziców w przedpokoju swojego domu.
- Chodźcie, chodźcie, chodźcie – powtarza uśmiechnięta starsza pani i wchodzi do przedpokoju.
- Mamuś, to jest Agnieszka, przyjechała z nami porozmawiać.
- Cześć, no ja wiem, ja wiem. Ta ta ta ta ta Anusia. – Starsza pani przytula mnie, całuje w policzek, jakbyśmy znały się od lat.
- Mama bardzo lubi się tulić. Ma na imię Antonina. A to jest mój tata Zygmunt.
Siadamy w jasnym salonie. Dwa kilkumiesięczne koty - Ośka i Pepe – ganiają się dookoła pochłonięte zabawą.
- To co, zrobię wszystkim kawę, wczoraj kupiliśmy nowy ekspres – mówi Ania i z tatą znikają w kuchni.
– Tylko wróćcie! – niepokoi się Tosia. – Ale ciacha, ciacha, ciacha – kobieta cieszy się na widok małych eklerków. W ciągu dwóch minut zjada cztery.
- O, nie jadłam, mogę? - zanim ktokolwiek odpowie, zjada piątego. Ania odsuwa talerz. - Mamo, na razie już wystarczy.
Antoninie mózg wyłącza poczucie sytości. Co piętnaście minut jest głodna. Dopóki będzie widziała jedzenie, zje wszystko.
Anna: - Dokładnie nie wiem, kiedy mama zachorowała. Od zawsze potrafiła zmyślać w bardzo prozaicznych sprawach. Cały dzień świeciło słońce, a mama wszystkim wmawiała, że była burza z piorunami. Mniej więcej siedem lat temu objawy zaczęły się nasilać. Zbiegło się to z decyzją, żeby jej matka, a moja samotna, osiemdziesięciodziewięcioletnia wtedy babcia, zamieszka ze mną i moim mężem. Mama wpadła w panikę, że chcemy przejąć mieszkanie babci i sprzedać je, a przecież pieniądze należą się jej. Miewała silne wybuchy agresji.
Antonina długo broniła się przed pójściem do lekarza. Histeryzowała, płakała i krzyczała, że rodzina chce z niej zrobić wariata. Miała świadomość, że coś jest nie tak, ale ukrywała to przed bliskimi. Kiedy na początku tego roku Ania przeprowadzała rodziców do Starogardu Gdańskiego, znalazła u nich w mieszkaniu sześć płynów do higieny intymnej, dziesięć do mycia toalet, pięćdziesiąt opakowań żelfiksów. Wszystko było przeterminowane, jednak wszyscy uważali, że to niegroźne dziwactwa starszej pani.
Anna: - Zdiagnozowanie mamy zajęło lekarzom półtora roku, choć od pewnego momentu wszystko wydawało się takie oczywiste. Ale ona do gabinetu lekarza wchodziła sama. Broniła się, żeby któreś z nas z nią wtedy było. W końcu powiedziałam: „Tato, ty musisz z nią wejść, powiedz lekarzowi, że przecież mama była typem energicznej, działającej osoby. Pół życia spędziła jako dyrektor przedszkola, później jako radna w Suchaniu. Powiedz, że dorabiała sobie w firmach udzielających kredytów finansowych. I że robiła piękne rzeczy na drutach, na szydełku i czytała mnóstwo książek. To ważne, żeby lekarze wiedzieli jaki aktywny był jej mózg, a teraz tylko „chodź posiedzimy”.
Trzy lata temu lekarz wydał wyrok: - Alzheimer. Antonina miała wtedy 65 lat.
Zygmunt: Długo nie mogłem pogodzić się z sytuacją. Nie dopuszczałem do siebie, że może być gorzej. Myślałem, że jak się będzie przestrzegać wszystkich diet, jakie zalecają w książkach, dam radę zatrzymać chorobę. Zaparłem się i sam opracowałem sałatkę, która miała działać na pamięć, z kurkumą, pieprzem, cynamonem, papryką, selerem naciowym, nasionami chia, ananasem, różne rodzaje sałat, wszystko co najlepsze.
Przez czterdzieści cztery lata małżeństwa Zygmunt nie wykonywał żadnych obowiązków domowych. Jeśli miał coś zrobić, to tylko z polecenia żony. Tosia płaciła rachunki, on nie miał w tej kwestii wiele do powiedzenia. Obojgu to pasowało. Kiedy żona zachorowała, Zygmunt miał 67 lat i uczył się prać, gotować, robić zakupy. To muszlę klozetową trzeba myć? – dziwił się. Był przekonany, że wystarczy spuścić wodę i już.
- Kiedy czasem coś im ugotuję, to zjadają wszystko od razu – śmieje się Anna. – A ma wystarczyć na kilka dni.
Zygmunt: Na początku ułatwiałem sobie gotowanie. Jeździłem do Spółdzielczej Agrofirmy Witkowo w Stargardzie. Zastanawiałem się, co kupować, świeże udka czy wędzone. No pewnie, że wędzone. A dlaczego? Proste, ponieważ już nic nie musiałem przy nich robić, wystarczyło tylko podgrzać.
- Leniwy, leniwy – śmieje się Antonina.
Zygmunt: Codziennie uczę się nowych rzeczy. Pamiętam, jak sobie pierwszy raz w życiu kupiłem buty. Zadzwoniłem do Ani, żeby się pochwalić. W końcu jakieś, które mi się podobały! Do tej pory to żona kupowała wszystko, od majtek po obuwie. A teraz to ja jej muszę kupować bieliznę. Znalazłem sklep jeszcze w Choszcznie, hurtownię odzieży. Poszliśmy z żoną i do ekspedientki mówię: „Proszę pani, dla żony potrzebuję, majtki, biustonosze, koszulki, rajstopy”. Dlaczego hurtownia? Bo żona ciągle gdzieś coś chowa. Kiedy się przebierała, musiałem dokładnie patrzeć, gdzie ona to wszystko odkłada. Jak przegapiłem ten moment, to potem rano było: - Gdzie moje majtki?
- No no no, ciesz się, że ja jestem, daj buzi! – odzywa się Tosia.
Przez większą część spotkania wzrok Antoniny wbity jest w jeden punkt, oddzielona od świata niewidzialną szybą pokrytą grubym szronem. Ale są momenty, kiedy zaskakuje reakcją. Jakby niewidzialny guzik w środku włączał i wyłączał człowieka.
Rodzice Ani mieszkali w Choszcznie. To miejscowość w zachodniopomorskim, licząca około dwudziestu tysięcy mieszkańców. Ania skontaktowała się z Ośrodkiem Pomocy Rodzinie. Zapytała, czy mają programy pomocy dla osób starszych. Usłyszała, że nie mają na tę działalność zbyt dużo pieniędzy, bo bardziej medialne jest otwieranie autostrady lub przecinanie wstęgi przed świeżo wybudowanym centrum handlowym.
Anna: - Rodzice mieszali w Choszcznie, 200 km ode mnie, więc nie byłam w stanie im pomagać. Pamiętam, jak tacie złamał się ząb i nie mógł iść do dentysty. Mamy nie można zostawić samej, bo wyjdzie z mieszkania, zgubi się, odkręci gaz czy zrobi mnóstwo innych niebezpiecznych rzeczy. Zadzwoniłam do MOPSu z pytaniem o opiekunkę, nawet odpłatnie, żeby tata mógł pozałatwiać bieżące sprawy urzędowe lub pójść do lekarza. Usłyszałam: „Jeżeli tata jest sprawny, a mama niesprawna, to jemu się opiekunka nie należy. Gdyby oboje byli niesprawni, wtedy mogliby taką pomoc uzyskać”.
Dopóki człowiek się nie zetknie z Alzheimerem, nie ma pojęcia, jak to jest. Bo jaki problem zamknąć chorego w domu i już. A potem się słyszy w telewizji, że ktoś przywiązał rodzica do łóżka czy kaloryfera. Żeby mój tata mógł wyjść i zapewnić mamie bezpieczeństwo, musiałby zrobić to samo – tłumaczy Anna.
Od stycznia rodzice mieszkają blisko córki. Teraz Ania może pomóc. Głównie tacie, bo jest wykończony.
Zygmunt: - Córcia, jestem ci taki wdzięczy. Naharowałaś się, kredyt załatwiałaś, przeprowadzkę zorganizowałaś, sama wymalowałaś mieszkanie.
- Anusia, córcia moja – Antonina bierze Anię za dłonie i wtula w nie swoją twarz.
- Jak ty wchodzisz do nas, od razu mama jest w lepszym nastroju. Nic bym tutaj sam nie dał rady. Nic.
- Nie, nie, on nie może sam. – Tosia podnosi wzrok na męża. Potem patrzy na swoje dłonie. Dotyka obrączki na palcu i przykłada do obrączki męża. Uśmiecha się.
Zygmunt: Po przeprowadzce żona ciągle chciała wychodzić i pytała: „Kiedy pójdziemy do domu”? Często mówiła: „A weźmiesz mnie do siebie? Będę ci wszystko sprzątać, gotować”. Odpowiadałem: „Już cię wziąłem i cię mam. Jesteś ze mną. Nie u mnie, ze mną. To nasze mieszkanie”.
- Mężu mój.
- Tak, jesteśmy małżeństwem czterdzieści osiem lat, a moją dziewczyną byłaś już pięćdziesiąt lat temu. Na ręce masz taką bransoletkę niebieską. I co na niej jest napisane?
- Antonina Łazik.
- Czyje to jest nazwisko?
- Moje.
- A jakie miałaś panieńskie?
- Łazik, nie, nie Łazik, Chanas.
- Tak, a Łazik dostałaś w dniu ślubu, ode mnie.
Annie zawsze brakowało bliskości z mamą. Nigdy jej się nie zwierzała, nie chodziły na zakupy, czy do kawiarni. Antonina trzymała w domu dyscyplinę. W stosunku do córki i syna była surowa oraz wymagająca, ale kiedy dzieci potrzebowały, byłaby w stanie podpalić świat, żeby im pomóc. Dopiero choroba wyzwoliła w niej czułość, jakiej obie wcześniej nie znały. Antonina miała traumatyczne dzieciństwo. Wychowywała się bez ojca, a matka zepchnęła na nią całą winę za swoje nieudane życie. Bo mąż zdradzał, a do tego kradł. Ciągle słyszała: „Jesteś jak twój ojciec”. Wszystko, co robiła, było złe. W szkole dzieciaki mówiły o niej „córka złodzieja”. W rodzinie szeptano, że jest bękartem. Jedynym azylem byli dziadkowie, którzy przez kilka lat ją wychowywali. Bardzo ich kochała.
Obecnie Antonina nie jest w stanie rozpoznać własnej matki. Widzi w niej ukochaną babcię, wtula się w nią i całuje po rękach. Matka raczej unika kontaktu. Ważniejsza jest dla niej msza w radiu Maryja i telewizji Trwam oraz rytuały modlitewne, choć wie, że jej dziecko umiera.
Anna: Tata ma 69 lat, mógłby jeszcze korzystać z życia. Teraz nie może nic zrobić. Jest więźniem własnego domu i nie swojej choroby. Z mamą jest sporo kontaktu. Zazwyczaj od rana do wieczora, pod nosem mówi „ta ta ta ta ta”. Trzeba nauczyć się przestać to słyszeć, inaczej można oszaleć.
- Zacząłem układać wierszyki do tego jej ta ta ta ta ta – śmieje się Zygmunt.
„Skarży Kasia się do taty, że dostała majtki w kwiaty. Nie płacz Kasiu, nie ma straty, lepsze w kwiaty niż w kwadraty. Ważne by wygodne majtki były i by pupcię otuliły”.
Zygmunt: Kiedyś tak jak Ania, pisałem. Nic nie wydałem, ale mam na półkach zapisane stosy, wiersze, proza. Jak zaczęła się choroba, przestałem, bo nie miałem już na to czasu. Nawet książki nie mogę przeczytać. Nie, pysiu mój?
- Pysiu, pysiu, pysiu – Antonina muska jego policzek męża.
Zygmunt: Rano jak żona wstaje, jest taka rozpromieniona i szczęśliwa. Zazwyczaj śpi do dziesiątej. Więc wstaję o ósmej i w miarę spokojnie zdążę się umyć, pobyć w ciszy, zanim z sypialni nie zacznie się radosne ta ta ta ta ta. Żeby się załatwić w kibelku, mogę tylko rano, jak ona śpi, inaczej przychodzi do mnie co chwilę i nie daje spokoju. Ale jak ja wchodzę, to od razu się buntuje: „A czego ty mi tutaj?”
- Pysiu, pysiu, pysiu, jak nie chcesz mnie to nie, to sobie inną weź.
- Pewnie, że cię chcę!
- To jest też tak, że żona może ze mną wszystko robić w łóżku, jak leżymy, ale ja nie mogę, bo dostaję po łapach.
- Pysiu, pysiu, pysiu, wybacz.
- Nie wiem, czy wytrwalibyśmy do dziś razem, gdyby żona była zdrowa – śmieje się.
- Oj oj oj ty jesteś drań! – chwyta go za dłoń – A co to to to to – pokazuje na świeżą ranę na palcu męża.
- No widzisz, ty zawsze w rękawiczkach w kuchni, a ja się zaciąłem.
Zygmunt: - Raz nie miałem siły, tak sobie kręgosłup nadwyrężyłem. Dostałem od Ani tabletki, zjadłem trzy, pomogło, ale leżałem cały dzień. Żona chodziła koło mnie, płakała.
- Pysiu, pysiu, mój pysiu był dupa, leży.
Zygmunt: - Żona, po trzech latach od diagnozy, jest na etapie czteroletniej dziewczynki, której trzeba powiedzieć: „A teraz nałóż skarpetki”. Sama tego nie będzie wiedziała. Może tak być, że w krótkim czasie mózg wyłączy jej funkcję chodzenia, albo nagle straci umiejętność żucia i przestanie jeść.
Przez jakiś czas Zygmunt wierzył w to, że kiedy powie żonie: „A teraz idź się umyć”, ona umyje się cała. Rok temu, w czerwcu, Ania zauważyła, że mama szła do łazienki w koszulce i w majtkach, a wychodziła bez majtek i w koszulce. „Tato, ale jak dla mnie to mama się nie umyła, może jedynie od pasa w dół, ale góry nie tknęła”. Rozebrali Tosię. Znaleźli pod piersiami odparzenia i rany. Nie myła się tam od dłuższego czasu. Teraz Zygmunt musi robić przy niej wszystko. Nawet obciąć paznokcie, bo Antonina już nie pamięta. Miała długie włosy, ale też je obcięli, bo potrafiła splatać je gumką i chodzić tak przez tydzień i w ogóle ich nie rozwijać.
Zygmunt - Na tym etapie Alzheimera opiekunka sobie nie poradzi. Beze mnie żona robi się nerwowa. Kiedy wychodzę i wracam po paru minutach, cieszy się, jakby mnie nie widziała kilka dni. Wsparcie? Teraz pomaga mi Ania, coś podpowie i jest trochę lżej. Znajomi? Przyjaciele? Nie mamy. Znajomi szybko się wykruszają.
- Śmieją się – dodaje Antonina.
Przed Zygmuntem stoi talerz z porcją chłodnej już tarty. Praktycznie nie tknął obiadu. Bierze łyk zimnej kawy, głaszcze po brzuchu śpiącego obok kota: - Wczoraj wieczorem nie chciała iść spać. Mówię jej, rozbierz się i załóż koszulę nocną, a ona ze złością: „Nie, nie rozbiorę się”! Więc odpuściłem. Myślę, dobra, to jeszcze sobie posiedzimy, spokojnie. Nie minęło dwadzieścia sekund, mówię do niej łagodnie: „Chodź, masz tu koszulkę, ubierz i idziemy spać”. Wtedy posłuchała. Być może za pierwszym razem wyczuła w moim głosie coś nie takiego, że zareagowała agresywnie. Nie wiem, ilu mężczyzn by to wytrzymało. Niektórzy uciekają, jak im się dziecko niepełnosprawne urodzi.
- Tato, ty zawsze byłeś cierpliwy, ale teraz to jesteś już mistrzem – uśmiecha się Ania.
Zygmunt: Żona co dziesięć minut chce siku, czuje, że musi i już. Rolka papieru wystarcza na jeden dzień, a od nadmiaru niespuszczonego papieru często zatyka się toaleta.
- Ojej jej jej jej jej, przesadzacie, papier, papier, papier – Tosia potrząsa głową i przesuwa telefon Zygmunta równo do krawędzi stołu.
Kiedy Tosia była jeszcze zdrowa, Zygmunt zachorował na raka prostaty.
- Mój ojciec na to umarł i żona nad jego grobem wymusiła na mnie zrobienie badań kontrolnych. I rzeczywiście, wyszedł rak. Śmieję się, że ona wtedy uratowała mnie, żebym ja teraz mógł ratować ją. Nie wiem, skąd mam siłę.
- Wywalcie mnie w kubeł i już – przerywa Tosia.
- Pysiu, ale głupoty opowiadasz.
- No tak, za płot! Ale kocham cię, pysiu, pysiu – Antonina gładzi męża po policzku.
- Ja ciebie też bardzo kocham. Pewnie właśnie stąd ta siła. – Zygmunt przytrzymuje dłoń żony na swoim policzku, przymyka oczy.
- Ta ta ta ta, jak nie pójdziesz, to dostaniesz po dupie – Antonina delikatnie szczypie męża w brodę.
Zygmunt: Żona mówi mi w ten sposób, żebym poszedł naprawić moje przednie zęby, które się połamały. Ale długo tego nie mogłem zrobić, bo jak. Dopiero po przeprowadzce umówiłem pierwszą wizytę. Ania nie może zostać z mamą sama, bo żona szybko zacznie mnie szukać i dramat gotowy. Więc pójdziemy w trójkę. Dziewczyny zostaną w poczekalni, a ja na fotel.
- Dać mu sznureczek, żeby trzymał mnie – cieszy się Antonina.
- W pewnym momencie człowiek już przestaje ryczeć i zaczyna się śmiać z wielu sytuacji – mówi Zygmunt. - Bo co nam pozostaje? Najgorsze, co można zrobić, to się załamać. To wprowadza tylko negatywną energię i źle wpływa na chorego.
„Mam jednak problem, bo jak można się pożegnać z kimś, kto wybiera się w podróż do nieba? Czy ja mam babci dać coś na drogę? Nikt mi tego nie powiedział” - Z listów do A.
Wzrok Tosi znowu jest nieobecny. - Bo ja się boję – odzywa się wystraszona. Patrzy na swoje kolana, a w oczach ma łzy.
- A czego się boisz mamusia? – pyta Ania i przysiada na krawędzi czerwonego fotela mamy.
- Boję się, że że że mnie ktoś zostawi.
- Nikt mamusi nie zostawi – Ania obejmuje mamę ramieniem.
- Wszyscy cię kochamy skarbie, nie bój się, masz rodzinę – Zygmunt ujmuje żonę za dłoń.
- Mama moja to mnie lała, kablem od od od – Tosia cała drży. Z trudem łapie powietrze.
- Wspomnienia z dzieciństwa wracają – wzdycha Zygmunt i kołysze żonę w ramionach.
- Mamo, swoją babcię pamiętasz?
- Tak, kochaną, na plecach mnie nosiła. A męża to mam dobrego.
Zygmunt ociera żonie łzy. Antonina głaszcze męża po siwych, związanych w kitkę włosach.
Anna: Pamiętam, że jak pisałam książkę dla dzieci „Listy do Alzheimera”, przez pierwszą połowę płakałam. To była moja forma terapii i układania się z tą chorobą.
- Anusia płakała, a czemu? – pyta Tosia. Z jej twarzy znika uśmiech, a usta zaciskają się w kreskę.
- Mamuś, bo pisałam książkę i ona była smutna.
Anna: - Kiedy przekroczyłam połowę, zrozumiałam, że nic nie można zrobić, nic. Można albo oszaleć i popaść w depresję, albo zacząć się cieszyć tym, jak jest w tej chwili. Jutro może być dużo gorzej. Trzeba się uśmiechać, nie mamusia?
- No tak, ale jak nie ma z czego? – Antonina wzrusza ramionami i pokazuje puste dłonie.
- To wtedy się mówi, pysiu, pysiu, pysiu i robi się trochę lepiej.
16 maja 2017 roku Najwyższa Izba Kontroli opublikowała na swojej stronie internetowej artykuł o opiece nad chorymi na Alzheimera. Wynika z niego, że: Liczba chorych na Alzheimera rośnie i będzie rosnąć coraz szybciej. Obecnie w Polsce może to już być nawet pół miliona osób. Do 2050 roku liczba ta - według różnych szacunków – wzrośnie nawet czterokrotnie. Mimo to ani Minister Zdrowia ani Minister Rodziny nie mają rzetelnych informacji na temat skali zjawiska, liczby chorych, ani kosztów leczenia i opieki. NIK zwraca uwagę, że skutki choroby Alzheimera dotykają całych rodzin, bo to na nie przenoszone są nie tylko finansowe, ale także społeczne i psychologiczne koszty opieki.
*W reportażu zostały wykorzystane fragmenty „Listów do Alzheimera” Anny Sakowicz, wydawnictwo Poradnia K, premiera 18.09.2019 roku.
Agnieszka Kawula: Kobieta wielowymiarowa i wielozadaniowa, zdecydowanie zakochana w życiu. Od 11 lat zajmuje się dobrym dotykiem i hawajskim masażem Lomi Lomi Nui. Pisze o ciele, dobrym życiu i dbaniu o siebie na www.agnieszkakawula.pl. Po godzinach opowiada historie dźwiękiem na www.radiokawula.pl
|
|
|
|