Co czyni nas szczęśliwymi?

Co czyni nas szczęśliwymi?

Co czyni nas szczęśliwymi? Pieniądze, praca, sława? Wnioski płynące z wyjątkowego, trwającego ponad 80 lat badania nad ludźmi i ich życiem są z pozoru banalne: dla naszego samopoczucia najważniejsze są nie osiągnięcia i materialne zdobycze, a związki z innymi, wzajemne zrozumienie i jakość relacji. 

David doprowadza nauczycieli do białej gorączki - w czasie lekcji robi niewybredne żarty i pluje na kolegów z klasy. Chłopiec jest niegłupi, ale ma charakter prowokatora. Z wyróżnieniem kończy szkołę, wstępuje na prestiżową uczelnię, ale wkrótce zaczyna mieć problemy. "Ponury, małomówny, cierpi na niską samoocenę i nieuzasadnione lęki" - tak charakteryzuje go psychiatra. W dorosłym życiu David na pewno nie będzie miał lekko.

Za to Bill to zupełnie inna sprawa. Jest utalentowanym i wytrwałym chłopcem oraz ma wielu przyjaciół. Został przewodniczącym klasy i kapitanem drużyny futbolowej. Bill kończy szkołę z wyróżnieniem, nauczyciele chwalą go za poczucie humoru i aktywność oraz wieszczą mu "wielką przyszłość".

Jaka przyszłość czeka Susan? Dziewczynka jest jedynaczką, od dziecka wyróżniającą się zdolnościami muzycznymi. Już w wieku pięciu lat śpiewa i tańczy na scenie, ale nie robi tego z własnej woli, tylko pod naciskiem matki. Ta zaś zmusza córkę, aby zawyżała swój wiek tak, aby jak najwcześniej mogła występować w teatrze. Susan sprzeciwia się matce, oczywiście ukradkiem. Dorastając, zmienia się w nieśmiałą, niezdarną i zupełnie nieartystyczną dziewczynę. Psycholog opisuje ją następująco: "Susan raczej nigdy nie będzie mogła występować na scenie". Dziewczyna jest "trójkową" uczennicą i wkrótce porzuca szkołę.

Wszyscy troje urodzili się w USA. David, Bill i Susan to trójka dzieci, których biografie nie wyróżniają się niczym charakterystycznym. Ale cała trójka weszła już do historii współczesnej nauki. David, Bill i Susan to zmyślone imiona. Ich prawdziwe dane osobowe są chronione w tajemnicy, za to ich życie można czytać jak otwartą księgę. Na całej planecie nie ma zbyt wielu ludzi, biografie których byłby tak dobrze zbadane.

Eksperyment trwający 80 lat

Wszyscy troje biorą udział w unikalnym projekcie - harwardzkim "Badaniu nad rozwojem osób dorosłych". Jest to jedno z najdłużej trwających badań w historii nauki, które za cel postawiło sobie ni mniej, ni więcej, tylko wyjawienie sekretu szczęścia. Eksperyment ma ponadto odpowiedzieć na pytanie: jak zachować zdrowie fizyczne i umysłowe do późnej starości?

W roku 1938 amerykańscy naukowcy rozpoczęli badania nad 268 studentami Uniwersytetu Harvarda. Uczeni zbadali ich rodziny, obserwowali ich w czasie nauki oraz podczas służby w wojsku, przyglądali się rozwojowi ich karier aż do momentu przejścia na emeryturę. Na przestrzeni lat rejestrowano wszystko: śluby i narodziny dzieci, wzloty i upadki w pracy, rozwody, depresje, nałogi.

Zachowanie w sytuacji kryzysowej - klucz do zrozumienia osobowości

Jednym z pytań stawianych przez badaczy było to, jak ludzie reagują na losowe wypadki, jak zachowują się w sytuacji kryzysu lub konfliktu, jak podświadomie radzą sobie (lub nie) z próbami, które stawia przed nimi życie. Zachowanie człowieka w trudnych sytuacjach jest bowiem jednym z kluczy do zrozumienia jego osobowości. Nasze zachowania są kierowane głównie przez podświadomość, nie są zaś wynikiem świadomego i logicznego zastanowienia, jak lubimy sami myśleć.

Dane każdego uczestnika badania, a wśród żywych pozostało ich już niewielu z początkowej grupy, zajmują kilka grubych tomów. Co dwa lata ochotnicy wypełniali szczegółowe ankiety, odpowiadając na różne, często bardzo intymne pytania, np., czy są zadowoleni ze swojego życia rodzinnego? Czy często chodzą do lekarza? Czy przyjmują środki uspokajające? Co pięć lat uczestnicy przechodzili badania lekarskie, a raz na 15 lat uczeni przeprowadzali z nimi długą rozmowę.

Ponadto, lekarze, psychologowie, antropologowie i socjologowie ankietowali nie tylko uczestników eksperymentu, ale również ich bliskich. Na początku eksperymentu zebrano informacje o rodzinie badanych: jak często pił ojciec, jakie były stosunki między rodzeństwem?

W ogromnej ilości zebranych informacji można znaleźć odpowiedzi na wiele pytań, które nurtują każdego, kto zastanawia się nad swoim losem. Czy przez całe życie pozostajemy zakładnikami odziedziczonych genów i wydarzeń z wczesnego dzieciństwa? A może każdy z nas jest kowalem swojego losu?

Jak zostać kapitanem swojego losu?

To pytanie warto zadać profesorowi psychiatrii Georgowi Vaillantowi, który kierował badaniami od 1972 do 2004 r. Wróćmy najpierw jednak do samego początku harwardzkiego badania. W latach 30. uniwersytet nie był tak elitarny jak dziś i nie wszyscy jego studenci pochodzili z bogatych i inteligenckich rodzin. Jednak 268 ochotników miało należeć do "elity" - byli to biali mężczyźni o wysokim poziomie inteligencji, w większości Amerykanie w trzecim pokoleniu. Fundatorzy badania nie ukrywali, że wśród nich mają nadzieję znaleźć przyszłych liderów.

Jednakże profesor Vaillant postanowił zerwać z elitarnością. Dlatego w latach 70. rozszerza ramy projektu o kolejną grupę badanych. Tym jednak razem ochotnicy byli wybierani spośród mieszkańców biednych dzielnic Bostonu.

Byli oni zatem pełnym przeciwieństwem elity. Ochotnicy pochodzili z rodzin słabo wykształconych imigrantów, a z absolwentami Harvarda łączyło ich tylko jedno: byli białymi mężczyznami bez wyroków sądowych.

W 1987 roku włączono kolejną grupę - 90 kobiet urodzonych w roku 1910 i obserwowanych do tej pory w związku z projektem badania losów uzdolnionych dzieci, który rozpoczęto w 1920 roku. Wszystkie badane urodziły się w Kalifornii i należały do klasy średniej.

Porównując tak wiele różnych biografii, można zacząć od obiektywnych wskaźników - wieku, zdrowia, wynagrodzenia. Zgodnie z oczekiwaniami, absolwenci Harvarda stanowią elitę społeczeństwa. Żyją dłużej i zarabiają więcej. Ochotnicy z biednych rodzin żyją średnio o dziesięć lat krócej, trzy razy częściej cierpią na alkoholizm i dwa razy częściej - na nadwagę. Otrzymują oni wynagrodzenie trzy razy niższe niż absolwenci Uniwersytetu Harvarda.

Jeśli chodzi o pracę zawodową, to większość osób, które ukończyły prestiżową uczelnie, kontynuowała losy ojców: zostali lekarzami, adwokatami, biznesmenami i politykami. Wśród nich był nawet prezydent USA - John F. Kennedy. Z drugiej strony, większość mieszkańców imigranckich osiedli pracowała jako zwykli robotnicy i pracownicy niskiego szczebla.

Jeśli chodzi o kobiety, to spotykały się one z dyskryminacją płciową. Choć pod względem długości życia nie ustępują one absolwentom Harvarda, górując jednocześnie nad przeciętnymi amerykańskimi rówieśnicami, to żadnej z nich nie udało się w pełni zrealizować na drodze zawodowej. Podczas gdy harwardczycy robili kariery, kobiety opiekowały się dziećmi lub pracowały jako pielęgniarki, sekretarki i bibliotekarki. Z punktu widzenia dochodu, znajdowały się na tym samym poziomie, co mężczyźni z rodzin imigrantów.

Statystyka odkrywa tylko część prawdy

Wydawać by się mogło, że życie jest urządzone niesprawiedliwie: sukces i zdrowie są zaprogramowane od urodzenia, a bariery socjalne nie pozwalają na realizację zawodową nawet geniuszom.

Jednak po bliższej analizie historii bohaterów daje się zauważyć, że od każdej zasady jest wyjątek. Poszczególne losy udowadniają, że statystyka nie daje pełnego obrazu ludzkiego życia.

Przykładem może być Susan, ta sama kobieta, którą matka w dzieciństwie zmuszała do śpiewu i tańca. Gdy spotkała się z profesorem Vaillantem, miała 76 lat. Była to na pierwszy rzut oka niczym niewyróżniająca się, puszysta kobieta, wdowa żyjąca z emerytury w biedniejszej dzielnicy małego miasteczka w stanie Ohio.

Susan rzuciła uczelnię, poszła na kurs dla pielęgniarek, ale i tam nie ukończyła nauki. Do końca udało jej się doprowadzić tylko jedną sprawę - wychowała dwóch synów. Pięć lat temu umarł jej mąż i Susan została sama.

Mogłoby się wydawać, że miała ona wszelkie powody ku temu, aby czuć się nieszczęśliwą. Ale nic podobnego! 76-letnia emerytka stwarza wrażenie wesołej kobiety, roztaczającej wokół siebie radość i harmonię. Po rozmowie z nią profesor dochodzi do wniosku, że uczucie szczęścia nie jest związane z temperamentem, nastrojem czy dochodem. Szczęście jest wtedy, gdy człowiek jest zadowolony ze swoich choćby najdrobniejszych osiągnięć.

O dziwo, jest to zasadniczo sprzeczne z popularnymi koncepcjami rozwoju osobistego.

Życie jako ciągły rozwój

Większość nas wyobraża sobie życie w formie zygzaka. Powszechnie uważa się, że po każdym osiągnięciu, powodzeniu i wzlocie następuje starta, niepowodzenie i upadek. Jednakże wyniki harwardzkiego projektu i innych rozległych w czasie badań udowadniają, że życie jest podobne do kręgów na wodzie, rozchodzących się po rzuceniu kamienia. Kręgi rozszerzają się, fale rozchodzą się coraz dalej, ale poruszają się w jednostajnym rytmie.

Życie to stały rozwój, bez spadków i zastojów. Ideę tę stworzył w latach 40. XX wieku specjalista od psychologi dorosłych Erik Erikson. W czasie harwardzkich badań, George Vaillant dopracował ten model. Według niego "kręgi" życia oznaczają zadania, które życie stawia przed nami na różnych etapach naszej egzystencji.

Rodzina jako źródło szczęścia

Pierwszym z takich zadań może być oderwanie się od rodziców, aby rozwinąć własną indywidualność. Chodzi przy tym o oderwanie się nie tylko w sensie terytorialnym, ale i emocjonalnym. Drugim zadaniem jest wybór zawodu, który będzie odpowiadał indywidualnym zdolnościom i przynosił satysfakcję. Następne zadanie to zaznajomienie się z intymną stroną życia dzięki bliskim relacjom z innymi.

Tylko wówczas doświadczona osobowość jest gotowa do kolejnego życiowego zadania - podarowania życia nowemu człowiekowi. Wartością, którą należy się wykazać na tym etapie, jest gotowość do poświęcenia osobistych osiągnięć w imię opieki nad dziećmi. W ten sposób człowieka dociera do kolejnej roli - strażnika życiowej mądrości, przekazującego moralne wartości i doświadczenie następnym pokoleniom.

Ostatnie życiowe zadanie polega na pogodzeniu się ze sobą i akceptacji swojego życia, takim, jakie jest. W ten sposób można osiągnąć duchową harmonię.

Życie Susan udowadnia, że z powyższymi zadaniami może poradzić sobie każdy i nie potrzeba do tego ani pieniędzy, ani wielkiego umysłu. Sekret szczęścia zasadza się w czym innym - w umiejętności dzielenia swojego życia z innymi i tworzenia relacji opartych trwale na zaufaniu i miłości. A taka zdolność dana jest każdemu od urodzenia.

Susan zawdzięcza swoją wewnętrzną harmonię wielu osobom. Wśród nich jest jej ulubiona szkolna nauczycielka, która wspierała ją emocjonalnie. Jest też mąż, którego pokochała w wieku 20 lat i z którym szczęśliwie przeżyła 42 lata. Jest także dwóch synów, których wychowanie było jej pracą i z rezultatów której była w pełni zadowolona.

Z biegiem lat Susan przebaczyła matce i na nowo odkryła w sobie talenty, które tłumiła przez długi czas. Teraz emerytka udziela lekcji gry na fortepianie i muzykuje ze znajomymi w kwartecie smyczkowym.

Optymiści żyją dłużej

Biografia Susan to podręcznikowy przykład udanego życia. Co ciekawe, nie stanowi ona wcale wyjątku. Prawie jedna czwarta mężczyzn, biorących udział w badaniu należy do kategorii "zdrowych szczęśliwców", którzy przeżyli średnio przynajmniej 65 lat. Mężczyźni z pierwszej grupy, tj. absolwenci Harvarda, przeżyli co najmniej 75 lat. Z wyjątkiem problemów ze stawami do ostatnich swoich dni nie cierpieli na żadne ciężkie fizyczne i duchowe dolegliwości. I co najważniejsze - do głębokiej starości czuli się oni energiczni i z radością witali każdy dzień.

Ich antagoniści z kategorii "chorowitych pesymistów" stanowią około jedną szóstą uczestników. Na starość źle się czuli i częściej narzekali na życie. Ale co najgorsze, obrażali się na swoje życie i konfliktowali z bliskimi. Z tego też powodu wyolbrzymiali ból wywoływany nawet niewielkimi dolegliwościami.

Długowieczność nie jest przypadkowa

Co ciekawe, ludzi szczęśliwych i nieszczęśliwych jest taka sama ilość wśród wszystkich warstw społecznych, niezależnie od inteligencji i wynagrodzenia. Harvardzki projekt udowadnia, że długa, zdrowa i szczęśliwa starość nie jest dziełem przypadku. Długowieczność można przewidzieć wcześniej i to dużo wcześniej - fundamenty szczęśliwej starości są kładzione już w wieku średnim. Co więcej, każdy może częściowo sam wpływać na to, jak będzie wyglądała jego jesień życia.

Uczeni są pewni, że aby dożyć w dobrej formie do 75 lat, już w wieku 50 lat należy spełniać przynajmniej cztery z poniższych warunków. Z drugiej strony, ktoś, kto lekceważy te zasady, w ciągu najbliższych 25 lat z dużą dozą prawdopodobieństwa albo zachoruje, albo wręcz umrze.

1) nie palić;

2) nie przejadać się i nie nadużywać alkoholu;

3) prowadzić aktywny tryb życia;

4) posiadać wyższe wykształcenie;

5) żyć w trwałym związku;

6) umieć radzić sobie z problemami, jak przystało na dorosłego.

Niektóre z powyższych czynników są ważniejsze od innych. Na przykład, wykształcenie wyższe znacznie wydłuża życie. Ale są też sprawy ważniejsze od dyplomu, jak choćby uczucie bliskości drugiego człowieka. Stabilny związek przedłuża życie nie mniej niż wcześnie rozwinięte uczucie bliskości z rodziną. 93 procent "zdrowych szczęśliwców" miało bliskie relacje w dzieciństwie z bratem lub siostrą.

Analiza kilkuset biografii pokazała, że niebezpieczeństwo wielu czynników ryzyka, o których lubią mówić lekarze, jest wyolbrzymione. Ani wysoki poziom cholesterolu, ani chroniczny stres, ani zaburzenia psychosomatyczne nie wpływają na długość życia i stan zdrowia w zaawansowanym wieku.

Równie nieznaczący jest wpływ nieżyczliwego charakteru i złych genów, odziedziczonych po rodzicach. Głównym wnioskiem płynącym z badań jest to, że nieudane dzieciństwo nie determinuje braku szczęścia i zdrowia na starość.

Magiczna siła miłości

Wszystkich "zdrowych szczęśliwców", niezależnie od wieku i pozycji społecznej, łączy jedna cudowna umiejętność, której nie trzeba udowadniać przy pomocy psychologicznych testów. Jest to umiejętność kochania i bycia kochanym.A to dlatego, że szczęście to właśnie miłość.

Było to główne odkrycie, jakiego dokonał profesor Vaillant przez 40 lat badań. Gdyby tylko było to takie proste, to szczęśliwi uczestnicy badania nie stanowiliby mniejszości.

Na przykład, Bill w dzieciństwie nie cierpiał z powodu biedy, ani braku miłości. Jego rodzice mieli willę za miastem i dom w Nowym Jorku ze służbą i kilkoma samochodami. Ojciec zmarł wcześnie, ale matka wychowywała go w atmosferze miłości. Nawet w wieku dorosłym wspominał ją z dużym ciepłem.

W 1982 roku George Vaillant przeprowadził rozmowę z wówczas 57-letnim wziętym adwokatem - dobrze wyglądającym i uśmiechniętym. Ale z jego mimiki i gestów można wyczytać, że rozmowa jest dla niego nieprzyjemna. Stopniowo Vaillant zauważa, że za młodzieńczym wyglądem badanego kryje się spustoszona osobowość. Oprócz matki nie ma żadnych bliskich ludzi. Kobieta, którą kochał, wyszła za mąż za innego. Nie ma żadnego hobby, nie jeździ na wakacje. Działalność społeczna ogranicza się tylko do darowizn na rzecz funduszu szkoły, w której się uczył. Nie czerpie żadnej przyjemności z pracy, ale nie wybiera się również na odpoczynek: "Na emeryturze będę się nudził".

Z pozoru Bill jest wzorowym "kapitanem własnego losu". Jest samowystarczalny, ale właśnie przez to wrażliwy. Pozostał sam na sam ze swoim głównym problemem - alkoholizmem. Pić zaczął jeszcze w szkole i tylko dzięki żelaznej dyscyplinie jego koledzy i klienci niczego nie zauważają. Ale wkrótce po rozmowie jego zdrowie błyskawicznie się pogarsza, nie udaje się również pobyt i leczenie w klinice dla uzależnionych. Bill umiera w wielu 74 lat.

Wśród uczestników harwardzkiego badania, Bill to nie jedyny "kapitan własnego losu", który pokierował swoim statkiem prosto na skały. Jeszcze w 1948 roku 20 z 268 uczestników (mężczyzn) wskazali w swoich ankietach, że cierpią na depresje, strach i uzależnienia. Po upływie 20 lat, co trzeci uczestnik przeszedł załamanie psychiczne. Najwięcej życiorysów złamał alkohol. Uważa się powszechnie, że alkoholizm to choroba rozwijająca się na podłożu wewnętrznych kryzysów. Ale rezultaty harwardzkiego badania przeczą temu stereotypowi. "Często słyszy się, że biedak stracił pracę, rzuciła go żona i dlatego zaczął pić" - mówi Vaillant. "Ale jeśli dokładnie się przyjrzeć, to najczęściej wszystko dzieje się na odwrót. Najpierw mężczyzna zaczyna pić, a potem przychodzą problemy".

Aby uwolnić się od uzależnienia od alkoholu, człowiek powinien być gotowy do przyjęcia pomocy z zewnątrz. Zaskakujące jest to, że alkoholikom o niskich dochodach i statusie społecznym dwa razy łatwiej jest uwolnić się od uzależnienia, niż uczestnikom eksperymentu z grupy absolwentów Harvarda. I to pomimo faktu, że są bardziej skłonni do alkoholizmu.

Vaillant wyjaśnia to następująco: im trudniejsze życie, tym głębiej człowiek zanurza się w odmęty pijaństwa. Ale po dotarciu do dna, taki człowiek szybciej zdaje sobie sprawę, że potrzebuje pomocy, niż ktoś, kto ukrywa zgubny nałóg za zasłoną porządnego życia. Najgorzej zaś kończą ci, którzy uważają, że prawdziwy mężczyzna powinien być niezależnym indywidualistą.

O tym, jakie pokłady cierpienia potrafią kryć się pod pozorem normalnego życia, dyrektor badań - George Vaillant - wie z pierwszej ręki. Jego ojciec popełnił samobójstwo, cierpiąc na depresję oraz uzależnienie od alkoholu. Gdy w 1966 roku po raz pierwszy otworzył materiały harwardzkiego badania i zaczął kartkować ankiety, zdał sobie sprawę, że zainteresowanie przeszłością to cecha łączącą go z ojcem - z wykształcenia archeologiem.

Wiele osób może zadawać pytanie, po co grzebać w starych ankietach? Czy ma sens wydawanie milionów dolarów na badanie, trwające całe życie, skoro można po prostu przeprowadzić ankietę z uczestnikami w zaawansowanej starości?

Odpowiedź jest jednak prosta - z perspektywy czasu nie będą to fakty, a ich interpretacja. Gdy życie jest rejestrowane na bieżąco, to jasnym staje się fakt, że wraz z upływem czasu wspomnienia się zmieniają. Wymowna jest tu opowieść pewnego 67-letniego uczestnika badania z rodziny imigrantów.

Z czułością wspomina, jak opiekowała się nim matka, zawsze na czas wysyłała go do szkoły i codziennie karmiła ciepłym obiadem. Jednak notatka napisana w latach 30. przez pracownika opieki społecznej, wezwanego przez sąsiadów tej rodziny, rysuje sytuację w innych barwach: brud, nieporządek, matka alkoholiczka i głodny syn.

Optymizm pamięci

Dlaczego ludzi zawodzi pamięć? Czyżby wszyscy pod koniec życia sami siebie oszukiwali? Uczeni odpowiadają twierdząco. Choć nie wszyscy zmieniają swoją przeszłość nie do poznania. Niektórzy do późnej starości dobrze pamiętają ciężkie przeżycia z dzieciństwa. Ale większość z nas upiększa wspomnienia. Ta "twórczość" ma pomóc w zachowaniu zdrowia psychicznego, twierdzi profesor Vaillant.

Pierwszym naukowcem, który zbadał zjawisko innego postrzegania rzeczywistości, aby poradzić sobie z trudnościami, był Zygmunt Freud. Bolesne przeżycia - śmierć bliskich, choroby, konflikty - są odgradzane od naszego "ja" za pomocą zmiany postrzegania rzeczywistości. Niestety, człowiek nie potrafi kontrolować psychicznych reakcji, które sterują różnymi strategiami ochrony, dlatego mogą być one mniej lub bardziej konstruktywne. A objawiają się one wyraźnie w zachowaniu. Obserwując człowieka przez lata, można zrozumieć ochronne algorytmy jego psychiki. Wraz z latami życia i doświadczeniami, umiejętności obronne są coraz lepsze. Ponadto, sam człowiek może zmienić się nie do poznania. Tak było z uczestnikiem badania, Davidem.

W dzieciństwie był zapamiętałym chuliganem. Nic dziwnego, skoro pochodził z rodziny z problemami. W latach 30 kryzys rzucił rodzinę na prowincję stanu Missisipi. Jedyny miejski chłopak na wsi stał się w szkole obiektem drwin. Aby się bronić, David starał się być jeszcze bardziej niegrzeczny niż pozostali. W koledżu jego jedyną obroną w konfliktach była agresja, za którą skrywała się głęboka nienawiść do samego siebie.

Sytuacja zmieniła się, gdy wstąpił na służbę w armii i trafił jako jedyny biały oficer do czarnoskórego oddziału. Podwładni na początku odnosili się do niego z nieufnością, a wręcz wrogością. Ale w tamtym czasie, David nauczył się już pewności siebie we wrogim środowisku.

Dzięki doświadczeniom z dzieciństwa David miał wyostrzony zmysł społeczny. Nauczył się rozpoznawać nadciągające konflikty i prędko je rozwiązywać, a także potrafił znaleźć wspólny język z outsiderami, ponieważ sam był kiedyś jednym z nich.

W wieku 47 lat David po raz pierwszy spotkał się z Vaillantem i okazało się, że zakompleksiony i agresywny młodzieniec zmienił się w pewnego siebie mężczyznę, promieniującego życzliwością i spokojem. Sam David tak podsumował swoje życiowe doświadczenie: "Całe moje życie opiera się na umiejętności dogadywania się z ludźmi". David znalazł swoje powołanie w imigranckich dzielnicach Chicago, gdzie pracował jako pośrednik pomiędzy miejskimi władzami i imigrantami. Ale nie zmienił się całkowicie. W głębi duszy pozostał w nim niewychowany dzieciak, który od czasu do czasu daje znać o sobie. Davidowi brakuje poczucia miary, dużo pali i pije. Umiera w wieku 70 lat - zbyt wcześnie, aby trafić do kategorii "zdrowych szczęśliwców".

Wniosek płynący z 814 biografii i sześćdziesięciu tysięcy udokumentowanych lat jest następujący: ludzie są zdolni do wszystkiego, zarówno w szczęściu i nieszczęściu. A najlepsza pora często nastaje dopiero pod koniec życia. Tak było z wieloma uczestnikami badania. Gospodyni domowa Matylda rozwiodła się w wieku 60 lat, kupiła skrzypce i wkrótce dała swój pierwszy koncert solowy. Były biznesmen Henry, chory na białaczkę, w wieku 75 lat uprawia winnicę. Lekarz Ted w wieku 72 lat, po dwóch rozwodach, szeregu depresji i odejściu z pracy, wszedł pewnego razu do kościoła i pierwszy raz znalazł pocieszenie.

Ale są i inne przykłady. To ludzie, którzy nie zrealizowali się nie dlatego, że ich życie zawaliło się zbyt wcześnie, ale dlatego, że tak naprawdę nigdy się nie zaczęło. Na przykład, piękna i inteligentna córka bogatych rodziców, która w wieku 78 lat żyje samotnie wśród staroci. Albo małżeństwo żyjące jak sąsiedzi w pustym domu, przez cały dzień zamieniając ze sobą tylko kilka słów. Bądź wzięty siedemdziesięcioletni lekarz, który ma jeden romans za drugim i ne potrafi przez dłuższy czas być z jedną kobietą.

Dlaczego zatem jednym miłość przychodzi łatwo, a inni nie potrafią jej osiągnąć przez całe życie? Profesor Vaillant ciężko wzdycha: "Uwierzcie mi, że nawet po czterdziestu latach badań pozostaje to dla mnie wciąż największą zagadką".

Literatura:

Naukowcy wywołali halucynacje wzrokowe u myszy, wykorzystując światło do stymulacji niewielkiej liczby komórek w mózgu. Badan... czytaj więcej
Muzykę wykorzystywano w leczeniu różnych stanów chorobowych, dotykających zarówno ciała, jak i psychiki, od zarania ludzkości... czytaj więcej
Klasyczne zastosowanie DBS – choroba Parkinsona Głęboka stymulacja mózgu (ang. deep brain stimulation, DBS) jest metodą z obs... czytaj więcej
W celu zapobiegania wielu patologiom wynikającym z siedzącego trybu życia Światowa Organizacja Zdrowia zaleca, aby ćwiczenia... czytaj więcej